Chopin u nas

Fryderyk Chopin na Ziemi Dobrzyńskiej i Chełmińskiej

 8 września 1825 roku, w liście do zamieszkałego w Sokołowie przyjaciela, Jana Białobłockiego, piętnastoletni wówczas Frycek prosił: „Twemu Papie od nas uszanowanie i oświadcz, iż Pani Wiłucka już dawno sama miała odpisać! – Pannie Konstancji od sióstr całusy i Pannie Florentynie, a ode mnie w rączkę. Szafarni moje uszanowanie, jako też Płonnemu, Gulbinom, Ugoszczy itd.” Jak wynika z listu, chłopca łączyły zażyłe stosunki z mieszkańcami wymienionych miejscowości, bowiem dwukrotnie – w roku 1824 i 1825 – wakacje spędzał na Ziemi Dobrzyńskiej i Chełmińskiej.

Rok 1824

Po ukończeniu IV klasy Liceum Warszawskiego czternastoletni Fryderyk został zaproszony przez rodziców Dominika Dziewanowskiego do ich majątku – Szafarni,  znajdującego się wtedy blisko granicy zaboru pruskiego, obecnie w powiecie golubsko- dobrzyńskim, około 7 km od Golubia – Dobrzynia. Państwo Chopinowie chętnie wyrazili zgodę na wyjazd chłopca tym bardziej, że uzyskali zapewnienie siostry Juliana Dziewanowskiego –  Ludwiki –  iż będzie dbać o wątłe zdrowie ich syna. O zniecierpliwieniu tą opieką domownicy mogli dowiedzieć się z listów, które im wysyłał. Najbardziej narzekał na zakaz spożywania wiejskiego chleba, jednak mimo to ściśle przestrzegał zaleceń lekarza. Posłusznie jadł specjalnie dla niego pieczone bułeczki, pił wywary ziołowe i kawę żołędziową, łykał przywiezione ze sobą lekarstwa. I choć nie mógł skorzystać ze wszystkich atrakcji życia wiejskiego, w pierwszym liście zawiadamiał: „Jestem zdrów z łaski Pana Boga i najprzyjemniej zawsze czas mi schodzi. Nie czytam, nie piszę, ale gram, rysuję, biegam, używam świeżego powietrza”.

    Chopin, przebywając w majątku uczył się także jeździć konno, o czym zaświadcza w redagowanym przez siebie „Kurierze Szafarskim”: „Dnia 11 sierpnia r.b. odbywał J. P. Fryderyk Chopin kursa na dzielnym koniu; a lubo po kilkakroć pieszo idącą Panią Dziewanowską wyścignąć nie mógł (w czym nie jego, lecz konia wina była), otrzymał jednak zwycięstwo nad Panną Ludwiką, która już dość blisko mety piechotą doszła”. W powyższym fragmencie można zauważyć typowe dla Frycka upodobanie do żartu, dowcipu, a nawet autoironii.

Kurier Szafarski

Młody Chopin starannie notował wydarzenia z wiejskiej codzienności i swoje wspomnienia zapisał w postaci wakacyjnej gazetki zatytułowanej “Kurier Szafarski”, redagowanej na wzór stołecznego “Kuriera Warszawskiego”.  W całości zachowały się jedynie cztery numery “Kuriera Szafarskiego” oraz dwa inne fragmenty. Chopin oznaczał każde wydanie datą dzienną i roczną, a także dodawał wymyślone przez siebie wspomnienie z historii Szafarni.  „Kurier” to nic innego jak korespondencja z bliskimi, w satyryczny sposób przedstawiająca życie wiejskie na dworze i w jego okolicach. Redaktor, nazywający siebie J. W. P. Pichonem, Jakubem czy Franciszkiem, zachował podział na „wiadomości krajowe” i „wiadomości zagraniczne”, uwzględniając nawet obecność cenzury w osobie Ludwiki Dziewanowskiej. Na sugestie cenzora reagował z właściwym sobie poczuciem humoru: „Proszę bardzo cenzora nie krępować mi ozora”.

 

Kurier Szafarski z 16 sierpnia 1824 roku

Dnia 16 Sierpnia

1824 roku

Wspomnienie narodowe

r. 1820: wyszlamowana

sadzawka w podwórzu.

W i a d o m o ś c i  K r a j o w e

 

Dnia 11 Sierpnia r. b. odbywał J. P. Fryderyk Chopin kursa na dzielnym koniu; ubiegał się do mety; a lubo po kilkakroć pieszo idącą Panią Dziewanowską wyścignąć nie mógł (w czym nie jego, lecz konia wina była), otrzymał jednak zwycięstwo nad  P a n n ą  L u d w i k ą, która już dość blisko mety piechotą doszła. – J. P. Franciszek Chopin wyjeżdża co dzień na spacer, z takimi jednak honorami, iż zawsze na tyle siada. – J. P. Jakub Chopin wypija na dzień sześć filżanek [!] kawy żołędziowej, Mikołajek zaś co dzień cztery bułeczki zjada, notabene prócz potężnego obiadu i trzypotrawnej kolacyjki.

Dnia 13 m. i r. b. JPan  B e t t e r  dał się słyszeć na fortepianie z niepospolitym talentem.  W i r t u o s u s  ten, Berlińczyk, gra w guście JPana  B e r g e r a  (owego fortepianisty skolimowskiego), w sztrychu i układzie palcy przechodzi Panią Łagowskę, a z takim uczuciem gra, iż każda prawie nutka nie z serca, ale z potężnego brzucha wychodzić się zdaje.

Dnia 15 m. i r. b. doszła ważna wiadomość, jako się przypadkiem Indyczka za spichlerzem w kąciku wylęgła. Ważny ten wypadek nie tylko że przyczynił się do pomnożenia familii Indyków, lecz nadto powiększył dochody skarbowe i powiększanie się onych zapewnił. – Wczoraj w nocy kot zakradłszy się do garderoby stłukł Butelkę z sokiem; lecz jak z jednej strony wart szubienicy, tak z drugiej strony zasługuje na powchałę [!], bo sobie najmniejszą wybrał. – Dnia 12 m. b. kura okulawiała, a kaczor w pojedynku z gęsią nogę stracił. Krowa tak gwałtownie zachorowała, że aż się w ogrodzie pasie. – Dnia 14 m. b. wypadł wyrok, ażeby, pod karą śmierci, żadne prosię nie ważyło się wchodzić do ogrodu.

Wi a d om o ś c i  Z a g r a n i c z n e

 

Pewien obywatel w okolicy chciał czytać „Monitora”. Wysłał więc służącego do księży karmelitów w Oborach, prosząc o pismo periodyczne. Służący, w życiu o piśmie periodycznym nie słysząc, przekręcił wyraz i pytał się księży o pismo hemor o i d y c z n e.

 W Bocheńcu lis zjadł dwóch bezbronnych gąsiorów; kto by go złapał, niech raczy uwiadomić sąd bocheniecki, który niezawodnie podług praw i przepisów zbrodniarza ukarze. Oddawcy zaś lisa owe dwa gąsiory jako godne wynagrodzenie ustąpione będą.

 

Wolno posłać
Cenzor L. D.

fragmenty Kuriera Szafarskiego z 19 i 24 sierpnia 1824 roku

 

19 Sierpnia 1824 roku.

Dnia 24 Sierpnia 1824 roku

Wiadomości Krajowe

 

Dnia 15 Sierpnia r. b. na Zgromadzeniu muzycznym w Szafarni, złożonym z kilkunastu osób i półosóbek, popisywał się JP. Pichon i grał koncert Kalkbrennera, który atoli nie tyle zrobił wrażenia, szczególniej na małych figurkach, ile Żydek grany przez tegoż Pana Pichona. Dnia 18 m. i r. b. JP. FF. M. I. Chopin wypił siedem filiżanek kawy żołędziowej. Spodziewać się trzeba, iż niedługo osiem wypije.

Wiadomości Zagraniczne

 

Dnia 20 m. i r. b. w Obrowie było okrężne. Cała wieś, zgromadzona przed dworem, szczerze się weseliła, szczególniej po wódce, dziewki piskliwym semitoniczno-fałszywym głosem znaną piosnkę wyśpiewywały:

Przede dworem kaczki w błocie:

Nasza Pani w samym złocie.

Przede dworem wisi sznurek:

Nasz jegomość kieby nurek.

Przede dworem wisi wąż:

Nasza panna Maryanna pójdzie za mąż.

Przede dworem leży czapa:

Nasza pokojówka kieby gapa.

Kurier Szafarski z 27 sierpnia 1824 roku

P i ą t e k
Dnia 27 Sierpnia 1824.

Wspomnienie.
R. 1798. Ogier kasztanowaty
wracając do domu zdechł na samej granicy.

 

W i a d o m o ś c i  K r a j o w e

 

Dnia 25 m. i r. b. JPanna Kosteria, owa dama, która niegdyś czarującym głosem wołała na JPana Szymona, gay, gay, wychodząc z kuchni z dzieżką pełną wody, zagapiła się, brzdękła i dzieżkę stłukła. – Tak wielki przypadek natychmiast Redaktorowi „Kuryera” doniesionym został, który uważając go za igraszkę ekstraordynaryjnej zgrabności, pierwsze mu miejsce między narodowymi wiadomościami przeznaczył. – Dnia 26 m. i r. b. W Kurniku znalezionym został potwór kurczęci. Owe straszydło jest o dwóch nogach, z jednym skrzydełkiem, bez kupra i głowy. Ochmistrzyni kurczęcia stara się ile możności przesłać go do Warszawy lub do innej stolicy, ażeby tam rozpoznane, miejsce zająć mogło w rzędzie szczególniejszych zjawisk natury.

JPan Pichon doznaje wielkich przykrości z powodu kuzynów, których w Szafarni bardzo wiele zastał. Gryzą go, jak mogą, dobrze jednak, że nie w nos, boby miał jeszcze większy, aniżeli ma.

Dnia 26 m. i r. b.  S u d y n a, suka, złapała w zborzu [!] kuropatwę. JW Panna Kozaczka, spostrzegłszy to, odebrała jej ową zdechłą biedaczkę i powiesiła na gruszce. Suka przemyślna dopóty trzęsłą gruszką i skakała, dopóki kuropatwy nie dostała, którą, złapawszy, smacznie skonsumowała. – Potomkowie owych sławnych  B o h a t e r ó w, którzy  K a p i t o l  od Gallów obronili, często owies na pniu zakupują. Tandeta ta czasem panów kupców o śmierć przyprawia; wielu z nich bowiem kijem w łep [!] dostaje, a więcej jeszcze na różnie ginie. – Brat owego melankolicznego gulaka ze zgryzoty dostał zgniłej gorączki i leży bez nadziei życia. – Dnia 25 Kaczor, wyszedłszy po kryjomu bardzo z rana z kurnika, utopił się. Dotąd jeszcze nie można dojść przyczyny owego samobójstwa; familia bowiem nic nie chce gadać. – Krowa daleko zdrowsza i nikt nie wątpi o jej zupełnym wyzdrowieniu.

W i a d o m o ś c i  Z a g r a n i c z n e

 

Dnia 26 m. i r. b. w Sokołowie Indyk wlazł ukradkiem do ogrodu. Kania, chowana od młodości w ogrodzie, w życiu nie widząc indyka, krzywo na niego patrzała, a zbliżywszy się, oczy mu wydrapać chciała. Indyk się napuszył, a widząc, że miną nic nie wskóra, wziął się do dzioba. Wszczęła się walka; zwycięstwo żadnej stronie nie sprzyja, aż na koniec, po długiej potyczce, Indyk-zwycięzca, wydziobawszy kani oko prawe, smutnie pojedynek zakończył.

JPan Pichon był dnia 26 m. i r. b. w Golubiu. Między innymi pięknościami i szczegółami zagranicznymi widział Ś w i n i ę zagranicznę, która szczególniejszą uwagę tego tak dystyngowanego wojażera zajęła.

Dnia 25 m. i r. b. w Białkowie kot zadusił kurę, której nikt odżałować nie może.

Pewien Jegomość z okolicy, pomimo najściślejszej rewizji strażników na pograniczu będących, zdefraudował trzy kije pod płaszczem, bo je w Golubiu podczas jarmarku na surdut dnia 24 m. i r. b. dostał.

 

Żyd Pakciarz w Rodzonem, wpuszczał w nocy ciele w szkody i kilka razy mu się udało; dnia zaś 24 w nocy wilk przyszedł i zjadł mu bydlę. Pan się cieszy, że tym sposobem przypłacił swej niegodziwości. Żydzisko jednak złe na wilka, ofiaruje temu całe to cielę, ktoby mu go odstawił.

 

Wolno posłać.

 

Cenzor L.D.

 

Kurier Szafarski z 31 sierpnia 1824 roku

W t o r e k
Dnia 31 Sierpnia 1824 roku.

Wspomnienie.
Mysz r. 1802 wygryzła
dziurę w trzewiku
JPanny Józefy Dziewanowskiej.

 

W i a d o m o ś c i  K r a j o w e

 

Dnia 28 m. r. b., gdy JPan P i c h o n, zatrudniony tualetą, o śniadaniu rozprawiał, wlatuje z krzykiem do pokoju jakaś dama boso. Pichonek, zdziwiony, otworzywszy gębę stał z początku jak gapa, po chwilce jednak dowiedział się przyczyny łez i narzekania: JPan  S t o l n i k  W i k t o r  S i k o r o w s k i, pospolicie od Panny  M i c h u c h n e j  F i c h t u r e m  zwany, pokłócił się z Panną  K o z a c z k ą; a po długich sprzeczkach i korowodach tak ślicznie zamalował pięścią w łep [!] damulę, że aż w wyższej instancji satysfakcji szukać przymuszoną była.

Dnia 29 m. i r. b. jechała fura Żydów. Die ganze Familie składała się aus eine Maciore, tsiech duźich Żydziech, dwóch malich i sieść śtuk Żydziątek; wsiscy siedziali na kupie, kieby śledziów chołenderskich. Tymczasem zawadzili o kamień, wywrócili i następującym porządkiem na piasku leżeli: naprzód bachorki, każde w innej pozycji, większa część z zadartymi do góry nóżkami, a na nich Maciore, stękająca pod ciężarem Żydów, którym w locie z impetu krymki pozlatywały.

Dnia 30 m. i r. b. w oborze trzy dziewki się pobiły. Dwie szczególniej, uzbrojone węborkiem[1] i skopkiem, biły trzecią bezbronną, a lubo i ta ku końcowi dostała i skopek, i węborek (notabene na pysku), oprzeć się jednak tamtym nie mogła.

Dnia 30 m. r. b. JPani  Z a k i e r s k a, obywatelka szafarska, pokłóciwszy się z drugą, ze złości, że jej nic zrobić nie mogła, utopić się chciała. Szczęściem, że Pani Szrederowa, żona pana Gärtnera[2], owego starego obywatela, spostrzegłszy to przybiegła; a gdy ta już głową w stawie była, zręcznie ją za nogi wyciągnęła i życie jej ocaliła.

S u d y n a, suka, idąc dnia wczorajszego za Panną Józefką przez wieś, złapała gęś, zadusiła i zjadła. – Dnia 31 m. r. b. Cztery gęsi złapano w szkodzie. Dotąd są w wolnym areście [!], nie wiedzieć jednak, na czym się skończy.

Krowa ma się coraz lepiej, a na generalnym konsylium doktorowie osądzili, że już najmniejszego niebezpieczeństwa nie ma.

W i a d o m o ś c i  Z a g r a n i c z n e

 

Dnia 29 m. r. b. JPan P i c h o n przejeżdżając przez  N i e s z a w ę  usłyszał na płocie siedzącą  C a t a l a n i, która coś całą gębą śpiewała. Zajęło go to mocno, a lubo usłyszał arią i głos, niekontent jednak z tego, starał się wiersze usłyszeć. Po dwakroć przechodził koło płotu, ale na próżno, bo nic nie zrozumiał; aż na koniec, zdjęty ciekawością, dobył trzech groszy, obiecał je śpiewaczce, byleby mu śpiewkę powtórzyła. Długo się kręciła, krzywiła i wymawiała, lecz zachęcona trzema groszami, zdecydowała się i zaczęła śpiewać mazureczka, z którego  R e d a k t o r, za pozwoleniem zwierzchności i  C e n z u r y, na wzór jednę tylko strofę przytacza:

Patsajze tam za gulami, za gulami, jak to wilk tańcuje,

A wsakzeć on nie ma zony, bo się tak frasuje. (bis)

W Radominie dnia 29 m. r. b. kot się wściekł. Szczęściem, nikogo nie ugryzł, ale biegał i skakał po polu, i to tylko dopóty, dopóki go nie zabili; po zabiciu bowiem przestał i więcej nie szalał.

W Dulniku wilk zjadł na kolacją owcę. Stroskani opiekunowie pozostałych jagniąt ofiarują temu ogonek i uszy, kto by wilka złapał, związał i przywiózł na inkwizycją radzie familijnej.

 

Wolno posłać.
Cenzor L. D. 

Kurier Szafarski z 3 września 1824 roku

P i ą t e k
Dnia 3 Września 1824 roku.

Wspomnienie.
Założenie Szafarni r. 1740 przez
Wawrzyńca Szafarniaka.

 

W i a d o m o ś c i  K r a j o w e

 

Dnia 1 m. r. b. właśnie JPan Pichon grał Żydka, gdy Pan Dziewanowski, zawoławszy pakciarza Żyda, prosił go o zdanie o żydowskim wiertuozie [!]. Mosiek zbliżył się do okna, wścibił nos garbatowzniosły do pokoju i słuchał, mówiąc, że gdyby Pan Pichon chciał grać na żydowskim weselu, zarobiłby sobie najmniej dziesięć talerów. Takież oświadczenie zachęciło Pana Pichon do sztuderowania[1] ile możności tego rodzaju muzyki i kto wie, czy z czasem nie odda się zupełnie tak korzystnej harmonii.

Dnia 2 m. r. b. Kot dopiero co przywieziony wymknął się z pokoju. Dozorczyni wybiegła za nim, a widząc, że ucieka, ścigać go zaczęła. – Już go doganiała, gdy właśnie kot, dawszy susa przez płot, z drugiej strony bezpiecznie odpoczywał; lecz Dama, chcąc go koniecznie złapać, wlazła na płot celem przejścia na drugą stronę, tymczasem noga jej się psnie… equilibrum[2] straci… i… brzdęka jak placek na ziemię.

Dnia 3 m. r. b. JPan  Ł u k a s z, z urzędu  P a r o b e k, wlazłszy na grużkę [!] zaczął trząść ulęgałki damom, pod cieniem drzewa na spadające grużeczki [!] chciwie oczekującym; a trzasnąwszy kilka razy, gdy żadna spaść nie chciała, sam, notabene przypadkiem, zamiast ulęgałki zleciał na ziemię.

Dnia 2 m. r. b. JPanna Brygida, kucharka, różne z chlebem w dzieży robiąc obroty, przez zbytnią zgrabność i zręczność wszystki chleb na ziemię wywaliła.

Dnia 1 m. r. b.  M u r z y n  wyszedłszy ku wieczorowi z Panem na pole zabił kuropatwę, notabene bez fuzji i bez prochu.

Krowa ma się bez porównania lepiej, już przyjmuje wizyty, a niedługo to może i sama oddawać będzie.

W i a d o m o ś c i  Z a g r a n i c z n e

 

Dnia 1 m. r. b. Kania zażarła kuropatwę w Borze bochenieckim.

Dnia 5 m. r. b. W Bocheńcu odbędzie się wesele JPana Jana Lewandowskiego, stolnika, z panną Katarzyną Ciżewską, córką Gubernatora Ziemi Bochenieckiej. – Pani Gubernatorowa wielkie czyni przygotowania, a Pan młody już zaprasza gości na gody weselne. Między innymi Pan Pichon dostał inwitacją, z czego się niewymownie cieszy, wraz z Redaktorem “Kuryera”, który w przyszłym numerze niezawodnie ważniejsze sceny i wypadki owego wesela doniesie.

Dnia 2 m. r. b. w Białkowie wszczęła się między psem a kotem o kawałek na drodze leżącego mięsa zacięta bitwa. Obydwaj męże z nieustraszonym walczyli umysłem; zapach mięsa wzbudzał męstwo, a apetyt zazdrość wzajemną; długo mężnie się ścierali; długo los nierozstrzygnięty strachem przejmował widzów; aż nareszcie kot, wydrapawszy ostrymi pazury oczy już zmordowanemu walką i osłabionemu licznymi ranami Szpicowi, po dwakroć jeszcze odepchnięty, dusi go… a gdy wszyscy, zdziwieni, ubolewają nad losem biednego psiny, zwycięzca kawał mięsa w triumfie podnosi; niedługo jednak, ciężkimi okryty bliznami, mdleje, pada… przewraca się… i… zdycha.

Þ Dnia 31 w Rętwinach wilki zjadły dwanaście owiec. Kto by mógł ująć cherzta [!], niech go dostawi Gubernatorowi Ziemi Rętwińskiej, a otrzyma w nagrodzie połowę jednej z owiec dopiero wspomnianych.

 

Wolno posłać.
Cenzor L. D.

     Oprócz redagowania gazetki Fryderyk codziennie ćwiczył na fortepianie. W jednym z listów prosił ojca o przywiezienie „Wariacji na temat pieśni Moore’a” zapewne w związku z faktem, iż w salonie Dziewanowskich grywał z panną Ludwiką. Także krewni i przyjaciele właścicieli Szafarni chętnie zapraszali młodego wirtuoza. Muzykował u państwa Piwnickich w Gulbinach, u Wybranieckich w Sokołowie, u Antoniego Borzewskiego w Ugoszczu.

    Odwiedzając okolice, Chopin zetknął się z polskim folklorem, który miał wpływ na jego kompozycje. Słuchał pieśni ludowych, muzyki wiejskich grajków instrumentalnych, zapoznał się z miejscowymi obrzędami. Z kolei przejeżdżając przez Nieszawę, „usłyszał na płocie siedzącą Catalani, która coś całą gębą śpiewała. Zajęło go to mocno, a lubo usłyszał arią i głos, niekontent jednak z tego, starał się wiersze usłyszeć. Po dwakroć przechodził koło płotu, ale na próżno, bo nic nie zrozumiał; aż na koniec zdjęty ciekawością, dobył trzech groszy, obiecał je śpiewaczce, byleby mu śpiewkę powtórzyła. Długo się kręciła, krzywiła i wymawiała, lecz zachęcona trzema groszami, zdecydowała się i zaczęła śpiewać mazureczka, z którego Redaktor za pozwoleniem zwierzchności i Cenzury, na wzór jedną tylko strofę przytacza: Patsajze tam za gulami, za gulami, jak to wilk tańcuje, / A wsakzeć on nie ma żony, bo się tak frasuje.” 

    Podczas tych samych wakacji wraz z rodziną Dziewanowskich odwiedził kościół i klasztor Karmelitów Trzewiczkowych w Oborach (w celu upamiętnienia tej wizyty w świątyni wmurowano tablicę, która głosi: „W oborskim kościele latem 1824 r. przebywał i grał na tych organach Fryderyk F. Chopin.”) i, jak zaznacza w „Kurierze”, miejscowości: Płonko, Dulnik, Bocheniec, Radomin, Rętwiny, Płonne, Białkowo, Lipno i Golub. Opisując fakt nagabywania towarzystwa przez niemieckiego kataryniarza, chłopiec posłużył się rymem: „Panna Ludwika za pół złotego / kazała zagrać walca pruskiego; / żeby nie było panny Ludwiki, / toby nie było pruskiej muzyki”.

 

List do rodziców w Warszawie z 10 sierpnia 1824

[Szafarnia], wtorek 10 sierpnia 1824

Najukochańsi Rodzice.

Jestem zdrów z łaski Pana Boga i najprzyjemniej zawsze czas mi schodzi. Nie czytam, nie piszę, ale gram, rysuję, biegam, używam świeżego powietrza, już to jadąc w pojeździe na spacer, już też na siwym participe du verbe connaître tak jak właśnie wczoraj pola objeżdżając. Jem z nadzwyczajnym apetytem, a nic mi nie potrzeba do zupełnego zadowolenia chudego brzucha, który już tyć zaczyna, jak tylko na pozwolenia [!] i wolności jedzenia chleba wiejskiego. Gerardot wprawdzie nie pozwolił mi jeść chleba żytniego, lecz to się ściągało tylko do chleba warszawskiego, nie zaś do wiejskiego. Nie pozwolił mi go jeść, bo kwaśny, a szafarski bez najmniejszego kwasu. Ten czarny, a ten biały. Tamten z grubej mąki, a ten z pięknej, na koniec ten by lepiej Gerardemu smakował niż tamten, i żeby go mógł skosztować, pewnie by mi go jeść pozwolił, bo zwyczajem doktorskim jest pozwalać pacjentom to, co sami lubią.

Lecz nie dość na tym; Warszawa miasto, a Szafarnia wieś. Tam dla wszystkich bułki, a tu prawie tylko dla mnie jednego. Jakże więc można, żeby mi Mama pozwolenia nie dała? Czyliż nie dosyć jasno wystawiłem, że mogę jeść chleb wiejski? Żeby tylko Gerardot był w Warszawie, zaraz bym prosił Pani Dziewanowski [!] o bochenek chleba i przez pocztę w pudełeczku przesłał, a za pierwszym ugryzeniem kromeczki Gerardot dałby pozwolenie. W nadziei więc, iż uzyskam to, o co tak bardzo proszę (za pozwoleniem Panny Ludwiki i Panny Józefy, które mi już raz pozwoliły w nadziei mającego przyjść pozwolenia), kończę w tej materii moją dyssertacją. – W sobotę było wiele gości w Szafarni: Pan Podowski, Pan Sumiński, Państwo Piwniccy, Pan Szambelan Piwnicki, Pani Borzewska, brat Pani Dziewanowski [!], Pan Wybraniecki z Białobłockim. – W niedzielę byliśmy w Gulbinach u państwa Piwnickich, dziś jesteśmy w Sokołowie u Wybranieckiego. – Biorę pigułki regularnie i tyzanny co dzień po pół karafinki wypijam nie przerywając. Przy stole nic nie pijam, tylko trochę słodkiego wina, frukta jem, ale jak najdojrzalsze i zaaprobowane przez Pannę Ludwikę. – Oczekujemy Papy z największą niecierpliwością, a ja Papy proszę, żeby Papa był łaskaw i kupił u Brzeziny Air Moore variée pour le pianoforte à quatres mains par Ries, i przywiózł, ponieważ chcę je grać z Panią Dziewanowską; prócz tego, żeby Papa mógł przywieźć albo receptę, albo słojek pigułek, bo te tylko, które mam, podług dzisiejszej rachuby na 27 dni wystarczą. Zresztą nie mam nic do pisania, jak tylko, żeby mi Ludwika doniosła o zdrowiu Mamy i Papy, o którym nie wątpię, że już zupełnie zdrów na swój krzyż. – Ludkę, Izabelkę, Emilkę, Zuzię, Panią Dekert, Pannę Leszczyńską ściskam serdecznie. Konikowi Polnemu i Chomontowskiemu ukłony zasyłam. Całuję rączki i nóżki Najukochańszych Rodziców najprzywiązańszy syn.


F. Chopin.

Pani Dziewanowska, Panny Dziewanowskie, Pan Juliusz i Domuś ukłony Mamie, Papie i dzieciom zasyłają.

Panu Żywnemu, Panu Siebertowi, Panu Woycickiemu moje uszanowanie.

Nb. Pan Szambelan Piwnicki kłania się Papie i cieszy się, że Papę zobaczy.

 

List do Wilhelma Kolberga z 19 sierpnia 1824

Kochany Wilusiu!

Dziękuję Ci za Twoją pamięć o mnie, ale z drugiej strony, gniewam się na Ciebie, żeś taki brzydki, niedobry, bla, na koniec, żeś taki et caetera i do mnie tylko półpiórkiem pisał. Czy Ci papieru, czy pióra, czy atramentu szkoda było? Możeś czasu nie miał? Czy też na koniec nie chciało Ci się jak się należy napisać, a nie przypominać sobie na końcu o mnie. Ej, bo, to to: na koniu jeździ – bawi się dobrze, o mnie nie myśli… Ale co tam – daj mi buzi, i zgoda.

Cieszę się, żeś zdrów i żeś wesół, bo tego na wsi potrzeba, a zarazem to mi jest przyjemne, że do Ciebie pisać mogę. Ja się też wcale nieźle bawię, a nie tylko Ty jeździsz na koniu, bo i ja umiem na nim siedzieć. Nie pytaj, czy dobrze, ale umiem; przynajmniej tak, że koń powoli, gdzie chce, idzie, a ja, jak małpa na niedźwiedziu, na nim ze strachem siedzę. Dotąd nie miałem jeszcze przypadku zlecenia z konia, bo koń mię nie zrucił, ale… może kiedy zlecę, jeżeli mu się spodoba.

Nie będę Ci głowy zawracać moimi interesami, bo wiem, że Ci się to na nic nie przyda. Muchy mi często na wyniosłym siadają nosie, ale to mniejsza, bo to jest prawie zwyczajem tych natrętnych zwierzątek. Komary mię gryzą, lecz to mniejsza, bo nie w nos. Bujam po ogrodzie, a czasem chodzę. Chodzę do lasu, a czasem jeżdżę, notabene nie na koniu, lecz w bryczce lub w koczu, lub w karecie, z takimi jednak chonorami [!], iż zawsze na tyle siadam, a nigdy na przodku. – Możem Cię już znudził, ale cóż robić. Jeżeli zaś nie, napisz na najbliższą pocztę, a ja czym prędzej moje literały kontynuować będę.

Bez żadnych tedy komplimentów kończę mój list, ale po przyjacielsku. Bądź zdrów, Kochany Wilusiu, a proszę Cię, pisz do mnie, a nie tylko przypisuj.

Za 4 tygodnie widzieć się będziemy. Ściskam Cię serdecznie, szczery Twój przyjaciel

FFChopin.

Mamie i Papie moje uszanowanie przesyłam, a braci ściskam.

Rok 1825

    Kolejne wakacje Chopin spędził również w Szafarni i okolicach. Wraz z Dominikiem Dziewanowskim polował na bażanty i zające, z zainteresowaniem obserwował dożynkowe tańce i obrzędy, a nawet brał w nich udział. Słuchał ludowych melodii i zapisywał ich teksty. Co więcej, towarzyszył wiejskim muzykantom, grając na basetli. Przyjemności dostarczały też Fryckowi wycieczki, podczas których poznawał historię Polski, a także związane z nią zabytki. Do takich należy zwiedzanie Torunia – rodzinnego miasta Skarbków (tu urodził się ojciec chrzestny chłopca, Fryderyk Skarbek) i Lindów (Samuel Bogumił Linde był rektorem Liceum Warszawskiego, do którego uczęszczał Chopin oraz sąsiadem rodziny kompozytora). Chopin podziwiał średniowieczne spichlerze, jednak jego zachwyt wzbudziły pierniki: „To jest wszystko co Ci o Toruniu napisać jestem w stanie, może więcej opowiem, ale to tylko Ci napiszę, iż największą impresję czyli alias wrażenie, pierniki na mnie uczyniły. (…) To wszystko jednak nie przechodzi pierników, oj pierników z których jeden posłałem do Warszawy.” Przyjmuje się, iż, będąc w grodzie Kopernika, Fryderyk zatrzymał się w kamienicy Fengerów. W ścianę tej osiemnastowiecznej budowli przy ul. Mostowej 14, stanowiącej własność Jakuba Fengera, ojca hr. Ludwiki Skarbkowej, wmurowano tablicę pamiątkową o treści: „W tym domu przebywał Fryderyk Chopin w roku 1825.”

    Toruń leży na ziemi chełmińskiej, stanowiąc pogranicze kujawsko – pomorskie. Ze względów historyczno – administracyjnych jednak został włączony do Pomorza. Genialny kompozytor w tym samym roku odwiedził jeszcze inne miejscowości z pogranicza ziemi chełmińskiej, np. Turzno, a także te należące do sąsiednich Kujaw. W liście do rodziców z 26 sierpnia zawiadamiał, iż na kilka dni wybiera się do Turzna, znajdującego się wtedy pod zaborem pruskim. Majątek od początku XIX w. należący do Augustyna Bartłomieja Działowskiego, wyposażony w dużą bibliotekę oraz bogatą kolekcję dzieł sztuki, stanowił ostoję patriotyzmu. Zachowany do czasów współczesnych główny pałac ufundował, w miejsce XVIII – wiecznego w stylu klasycystycznym, właściciel.

    Chopin nie zdradził szczegółów pierwszej wizyty w Turznie, wiadomo jednak, iż wrócił tu w roku 1827, o czym zawiadamiał rodziców: „Gdy wyjeżdżamy do Płocka, szaleństwem by było, gdybym z mej strony nie miał o tym donieść. Dziś więc w Płocku, jutro w Rościszewie, popojutrze w Kikole, parę dni w Turznie, parę dni w Kozłowie i w moment w Gdańsku, i na powrót.” W powyższym liście wirtuoz wskazał na Kikół, miejscowość znajdującą się w powiecie lipnowskim na ziemi dobrzyńskiej, w którym kilka dni gościł w XVIII-wiecznym pałacu, zbudowanym na planie prostokąta w stylu klasycystycznym, należącym do hr. Karola Zboińskiego.

    Pod wpływem wszystkich tych doświadczeń młody Chopin zmienił sposób postrzegania rytmu w muzyce. Będąc jeszcze w kraju, zaczął komponować mazurki inspirowane rodzimymi tańcami. Gdy w 1830 roku na zawsze opuszczał kraj rodzinny, wywiózł wspomnienia polskiej historii, zabytków, a także folkloru, które w przyszłości stały się źródłem muzycznych arcydzieł.

 

 

List do Jana Matuszyńskiego z początku sierpnia 1825

Kochany, Drogi Jasiu!

Ach! Pani Sévigné nie byłaby w stanie opisać Ci moją radość z odebranego od Ciebie tak niespodzianie listu, prędzej bowiem śmierci niż takowej siurpryzy spodziewać się mogłem; nigdy mi na myśl nawet do głowy nie przyszło, ażeby ten zabity szpargalista, ów filolog, co tylko w Szyllerze siedzi, pióro wziął do ręki w zamiarze pisania listu do rozpuszczonego nieledwie jak bicz dziadowski cymbalisty; do tego, co dotychczas jeszcze jednej po łacinie nie przeczytał kartki; do owego prosiaka, który, tyjąc na wywarze, choć o dziesiątą część twego sadła zgrubieć zamyśla.

Prawdziwie jest to łaska wielka, a raczej wielka łaska mego Jaśka; a jeżeli kto, to ja, jeżeli kiedy, to teraz umiem ją cenić nazbyt wysoko; i nie przeniósłbym na sobie, gdybym, sadło JWPana obrażając, nie pofatygował się pióra wziąć do ręki. Wszystko, com dotąd pisał, było exordium[1], teraz przystępuję właściwie do rzeczy i teraz, jeżeliś Ty mi Twymi Puławami i zającem strachu chciał narobić, moim Toruniem i zającem, ale pewno większym od Twego, i czterema kuropatwami, którem onegdaj z pola przyniósł, upokorzyć owego niedoświadczonego strzelca zamyślam. Cóżeś widział w Puławach? Cóż? Widziałeś część tylko małą tego, na co moje oczy w całości spoglądały. Wszakżeś widział w Sybilli cegiełkę wyjętą z domu Kopernika, z miejsca jego urodzenia? a ja widziałem cały ten dom, całe to miejsce, lubo teraz nieco sprofanowane. Wystaw sobie, Kochany Jasiu, w owym kącie, w tym pokoju, gdzie ten sławny astronom życiem udarowany został, stoi łóżko jakiegoś Niemca, który pewno, objadłszy się kartofli, nieraz dość częste puszcza zefiry, a po owych cegłach, z których jedną z wielkimi ceremoniami do Puław posłano, niejedna łazi pluskiewka. Tak to, mój Bracie! Niemiec nic nie zważa, kto w tym domu mieszkał; dopuszcza się tego na całą ścianę, czego by Xiężna Czartoryska na jedną nie zrobiła cegiełkę.

Ale porzuciwszy Kopernika, zacznę o pierniku toruńskim. Nie bez tego, żebyś ich dobrze, a może lepiej niż Kopernika, nie znał, z tym wszystkim doniosę Ci o nich ważną wiadomość, która się może zdać do jakiego szpargała; wiadomość ta jest następująca. Podług zwyczaju tutejszego piernikarzy, sklepy do pierników są to sienie obstawione skrzyniami na klucz dobrze zamykanymi, w których rozgatunkowane, w tuziny ułożone pierniki spoczywają. Zapewne tego w Adagiorum Hiliades nie znajdziesz, ja jednak, znając Twoją ciekawość w tak ważnych rzeczach, donoszę Ci, ażebyś, tłomacząc Horacego, w sensach wątpliwych, zawiłych umiał sobie poradzić. To jest wszystko, co Ci o Toruniu napisać jestem w stanie, może więcej opowiem, ale to tylko Ci napiszę, iż największą impresję, czyli alias[2] wrażenie, pierniki na mnie uczyniły. Widziałem ja, prawda, i całą fortyfikację ze wszystkich stron miasta, ze wszelkimi szczegółami, widziałem sławną machinę do przenoszenia piasku z jednego miejsca na drugie, machinę składu jak najprostszego, nader interesującą, którą tam Niemcy zowią Sandmaschine, prócz tego kościoły gotyckiej budowy, od Krzyżaków fundowane, z których jeden 1231 roku zbudowany. Widziałem wieżę pochyłą, ratusz sławny, tak zewnątrz, jako i wewnątrz, którego największą osobliwością jest to, iż ma tyle okien, ile dni w roku, tyle sal, ile miesięcy, tyle pokoi, ile tygodni, i że cała budowa onego jest jak najwspanialszą, w guście gotyckim. To wszystko jednak nie przechodzi pierników, oj, pierników, z których jeden posłałem do Warszawy. Lecz cóż ja widzę? Dopierom zasiadł, a już ostatnia karta przede mną! Zdaje mi się, żem dopiero wziął się do pisania, żem dopiero co z Tobą zaczął rozmawiać, a tu już kończyć przychodzi! Drogi, Kochany Jasiu, nie jestem już w stanie, jak tylko Cię serdecznie uściskać. Już 10-ta, wszyscy spać idą i na mnie kolej nadchodzi. W Warszawie 22-go (gdyż prędzej nie będę) ustnie Ci dokończę i serdecznie Cię uścisnę, Drogi Jasiu. Teraz o dwadzieścia mil przyciskani Cię do ust moich i serdecznie żegnam, do widzenia.

Twój najszczerszy, najprzywiązańszy przyjaciel
F. Chopin.

Jakże pragnę Cię widzieć, ofiarowałbym się już 2 tygodnie nie grać, aby Cię teraz zobaczyć realnie, bo idealnie co dzień Cię widzę. Nie pokazuj tego listu. Bo mię wstyd. Sam nie wiem, czy sens jest, bom nie odczytał

[1] Exordium (łac.) – wstęp.
[2] Alias (łac.) – inaczej, albo.

 

 

List do do rodziny z 26 sierpnia 1825

Najukochańsi Rodzice!

Zdrów jestem, pigułki zażywam, ale już ich niewiele mam, myślę o domu i przykro mi, że będę musiał całe te wakacje obejść się bez widzenia najdroższych mi osób, często jednak zastanawiając się, iż później nie na miesiąc, lecz dłuższy z domu wyjechać mi przyjdzie, uważam ten czas za preludium do przyszłego. Jest to preludium umysłowe, albowiem muzyczne na samym odjeździe odśpiewać muszę. Podobno i tu, w Szafarni, kuranta zaśpiewam, gdy ją opuszczać będę, może już jej tak prędko więcej nie zobaczę, bo nie mam tej nadziei […] co przeszłego roku. Ale porzuciwszy owe sentymenta, którymi jestem w stanie całą zapisać stronę, wróćmy do onegdaj, wczoraj i dzisiaj. Najzabawniejsze onegdaj, może nawet ze wszystkich dni pobytu mego w Szafarni, dwa ważne obejmuje zdarzenia. Primo: że panna Ludwika wróciła zdrowo z Obrowa w assystencji samej pani Bożewskiej z panną Teklą Bożewską, po wtóre, iż tego samego dnia okrężne dwóch wsi się odbyło. Siedzieliśmy przy kolacji, ostatnią dojadali potrawę, gdy z daleka dały się usłyszeć chóry fałszywych dyskantów, już to z bab przez nosy […] gęgających, już też z dziewczyn o pół tonu wyżej większą połową gęby niemiłosiernie piszczących złożone, z akompaniamentem jednych skrzypków, i to o trzech stronach, które za każdą prześpiewaną strofą altowym, z tyłu, odzywały się głosem. Porzuciwszy kompanię wstaliśmy z Domusiem od stołu; wybiegliśmy na podwórze, gdzie cały tłum wolnym postępując krokiem, coraz bardziej do domu się zbliżał. JPanna Agnieszka Guzowska i JPanna Agnieszka Turowska-Bąkiewna (sic) pompatycznie z wieńcami na głowach przewodniczyły żniwiarkom, prowadzone od dwóch mężatek, JPani Jaśkowej i Maćkowej, z pęczkami w rękach. Stanąwszy w takiej kolumnie przed samym dworem odśpiewali wszystkie strofy, w których to każdemu łatkę przypinają, a między innymi dwie następujące strofy na mnie:

Przede dworem […] zielony kierz,
Nasz warszawiak chudy kieby pies.Na stodole stoją jętki,
Nasz warszawiak bardzo prędki.

Z początku nie wiedziałem, czy to na mnie, później jednak, gdy mi Jaśkowa całą dyktowała piosneczkę, mówiła, gdy przyszło do tych dwóch strof, że „teraz na pana”.

Domyśliłem się, że owa druga strofa jest konceptem dziewki, którą na kilka godzin przedtem na polu z powrósłem goniłem […] Odśpiewawszy więc ową kantatę, idą z wieńcami dwie panny wyżej wymienione do dworu do pana, tymczasem dwóch parobków z kubłami wody nieczystej, przy drzwiach w sieni na nie czatujących, tak ślicznie obiedwie panny Agnieszki […] przywitali, iż każdej z nosa kapało, a w sieni struga się zrobiła; złożono wieńce i pęczki, a Fryc jak utnie dobrzyńskiego na skrzypkach, tak wszyscy na dziedzińcu w taniec. Piękna noc była, księżyc i gwiazdy świeciały, jednakże musiano wynieść dwie świece, już to dla traktującego wódką ekonoma, już też dla Fryca, który choć o 3-ch stronach, tak rzępolił, jakby drugi o 4-ch nie potrafił. Zaczęły się skoki, walec i obertas, aby jednak zachęcić stojących cicho i tylko na miejscu podrygujących parobków, poszedłem w pierwszą parę walca z panną Teklą, na koniec z panią Dziewanowską. Później tak się wszyscy rozochocili, że do upadłego na dziedzińcu wywijali; słusznie mówię, że do upadłego, bo kilka par upadło, gdy pierwsza bosą nogą o kamyk zawadziła. Już była prawie 11-nasta, gdy Frycowa basetlę przynosi, gorszą od skrzypcy, o jednej tylko stronie. Dorwawszy się zakurzonego smyka jak zacznę bassować, takiem tęgo dudlił, że się wszyscy zlecieli patrzeć na dwóch Fryców, jednego śpiący na skrzypkach, drugiego na jednostronnej, monokordycznej, zakurzonej […] rzępolącego basetli, gdy wtem panna Ludwika „raus” zawołała; trzeba było więc wrócić, dobranoc powiedzieć i pójść spać. Cała więc kompania się rozeszła i do karczmy z podwórza na zabawę; gdzie czyli długo się bawiono, czyli źle, czy dobrze, nie wiem, bom się o to jeszcze nie pytał. Bardzom był wesół tego wieczora, a kontent niezmiernie z dwóch wydarzonych okoliczności. Strony 4-tej nie było; cóż więc robić? skąd jej wziąść?… Idę ja na podwórze, a tu pan Leon i Wojtek, z niskimi, o wystaranie się strony proszą; dostałem więc 9 nitek od pani Dziew.; dałem im, ukręcili sobie stronę, lecz na nieszczęście los chciał, aby o trzech stronach tańcowali, bo co tylko nową ukręcili, juści kwinta pęka, której miejsce świeżo ukręcona zastąpić musiała. Po wtóre, panna Tekla Borzewska dwa razy ze mną tańcowała; wielem z nią rozmawiał podług zwyczaju, nazwano mnie więc jej kochankiem i narzeczonym, dopiero któryś tam drugi chłop wyprowadził z błędu i już później znano nawet moje imię, a krawczyk, gdym z panią Dziewanowską w pierwszą chciał tańczyć parę, odezwał się: teraz pan Szopę z Imością.

Obiecałem przysłać, w dzisiejszym liście, JPannę Mariannę Kuropatwiankę, siostrę sławnej Werony Kuropatwianki, która wielką bitwę wczoraj z panią Kaszubiną grabiami, po łbie i po pucułowatej buzi, stoczyła; szczęściem niewiele ta batalia szkody narobiła, albowiem tylko Mme Cachubina cierpiała trochę na głowę, a Mile Pedrix ę mal de ne[1] […] który zniósł mimowolnie ę ku drato[2]. Posyłam więc ów estamp[3] trafiony jak rzadko. Mechanika dzisiaj się popsuła, ale podobieństwo zostało. Nie przypisuję ja to sobie tego podobieństwa, jako malarz zaślepiony w wielkości dzieła swego, i owszem, zdawało mi się z początku, żem jej nie trafił, gdy wtem Jaś przechodząc przez pokój, spojrzawszy na obraz, którym malował, „a dyć to dycht a dycht Kuropatwionka”, wykrzyknął. Na zdanie takiego konessera, na potwierdzenie pani Franeckiej, jako też i dziewek kuchennych, musiałem uwierzyć, że zupełnie podobna. Jutro rano jedziemy do Turzna i nie mamy wrócić aż dopiero w środę, wątpię więc, abym na środową pocztę list napisał, za tydzień dopiero listu niech się Ludwika spodziewa.

Walca żadnego nie posyłam, ale za to list żydowski pana Hyrza z Gołubia do pana Józefata pisany, który znając moją głęboką żydowską erudycją, ten manuskrypt w podarunku przysłał. Jest on lepiej napisany niż ten, com panu Woycickiemu przeszłą razą posłał, ale też jest i niezrozumialszy. Dla ułatwienia zrozumienia podscriptum manuskryptu donoszę, iż Nakazye ma znaczyć okazja. Długom się męczył, co by to za nakazye była, aż nareszcie zajrzawszy do mego dykcjonarza, wyprowadziwszy etymologią doszedłem, że to ma być okazja. Proszę o zachowanie i nienaruszenie tak drogiego skarbu. – Białobłockiegom nie widział ani też Wybran. Zostałem od wczoraj tutejszym Krystyanim i już most stawiać zacząłem. Jeżdżę prawie co dzień na wozie. Książki śpią, bo piękna pogoda. Moschel w robocie. Ośm kąpieli wziąłem, ostatnio już prawie z samego wywaru.

Wszystkie dzieci ściskam serdecznie. Mamie i Papie nóżki i rączki
serdecznie całuję

najprzywiązańszy syn
F. Chopin.

Panu Woycickiemu posyłam kilka słów duńskich, np. Kobler […] obraz, axbil dinger opisanie, Kiobenhavn Kopenhaga.

Panu Żywn., panu Ba… Lub… Ju… Colb., Matusz., Now., C… itd., itd. moje całusy, pani Dibert [Dekert?], pannie Leszczyńskiej itd. wszystkim.

[1] Mlle… de ne (właśc.: Mile Pedrix un mal de nez) (fr.) – Pannę Kuropatwę boli nos.
[2] Ę ku drato (właśc.: un coup de râteau) (fr.) – uderzenie grabiami.

[3] Estamp (właśc.: estampe) (fr.) – sztych, rycina.

 

 

List do Jana Białobłockiego w Sokołowie pod koniec lata 1824 lub 1825

Jutro bardzo rano wyjeżdżamy. Jeszcze wczoraj obiecałem być u Ciebie, ale dziś dopiero mogłem być w Sokołowie. Przykro mi bardzo, że Cię już więcej tych wakacji widzieć nie będę; choć więc na tym papierku muszę się pożegnać z Tobą i oddać Ci list do Panny Konstancji, który tej poczty w moim liście Ludwika przysłała. Życzę Ci jak najlepszego zdrowia. Życzę Ci, abyś na nogę zupełnie wyzdrowiał. Papę Twego też ucałuj ode mnie i podziękuj za wywar, za ten wywar, któremu bardzo wielem winien. Oświadcz, iż nigdy tego nie zapomnę. Tak więc, Kochany Jasiu, musimy się rozstać bez prawdziwego pożegnania. Całuję Cię serdecznie. Pamiętaj o mnie, jak ja pamiętam o Tobie.

FF. Chopin.

Pannie Florentynie ukłony.

Chciałbym, jechać do Radomina za Wami, ale nie można. Chciałbym czekać — nie można. Bo Panna Ludwika, oj ta panna Ludwika! czeka na mnie, rychło powrócę, bo chce zaraz pakować rzeczy.

Daj buzi!

Nie uwierzysz, jak mi przykro, jak mi przykro!… Aż mi się nie chce wyjeżdżać. Po cóżem się tłukł aż dotąd bryczką, kiedym nikogo nie zastał, ale przynajmniej będziesz wiedział, żem tu był. Żem tu był, aby Ciebie i Twego Papę serdecznie pożegnać.

Nie wiem sam, com popisał, jestem w takim położeniu, w jakim jeszcze nigdy nie był[em].

 

Źródła:

P. Dzianisz, Kuryer Szafarski.Wakacyjna gazeta Fryderyka Chopina z sierpnia-września 1824 r.,  Wydawnictwo Bernardinum, Pelplin 1999.

Narodowy Instytut Fryderyka Chopina, https://pl.chopin.nifc.pl/chopin/letters/search

Share