List do rodziców w Warszawie z 10 sierpnia 1824

[Szafarnia], wtorek 10 sierpnia 1824

Najukochańsi Rodzice.

Jestem zdrów z łaski Pana Boga i najprzyjemniej zawsze czas mi schodzi. Nie czytam, nie piszę, ale gram, rysuję, biegam, używam świeżego powietrza, już to jadąc w pojeździe na spacer, już też na siwym participe du verbe connaître tak jak właśnie wczoraj pola objeżdżając. Jem z nadzwyczajnym apetytem, a nic mi nie potrzeba do zupełnego zadowolenia chudego brzucha, który już tyć zaczyna, jak tylko na pozwolenia [!] i wolności jedzenia chleba wiejskiego. Gerardot wprawdzie nie pozwolił mi jeść chleba żytniego, lecz to się ściągało tylko do chleba warszawskiego, nie zaś do wiejskiego. Nie pozwolił mi go jeść, bo kwaśny, a szafarski bez najmniejszego kwasu. Ten czarny, a ten biały. Tamten z grubej mąki, a ten z pięknej, na koniec ten by lepiej Gerardemu smakował niż tamten, i żeby go mógł skosztować, pewnie by mi go jeść pozwolił, bo zwyczajem doktorskim jest pozwalać pacjentom to, co sami lubią.

Lecz nie dość na tym; Warszawa miasto, a Szafarnia wieś. Tam dla wszystkich bułki, a tu prawie tylko dla mnie jednego. Jakże więc można, żeby mi Mama pozwolenia nie dała? Czyliż nie dosyć jasno wystawiłem, że mogę jeść chleb wiejski? Żeby tylko Gerardot był w Warszawie, zaraz bym prosił Pani Dziewanowski [!] o bochenek chleba i przez pocztę w pudełeczku przesłał, a za pierwszym ugryzeniem kromeczki Gerardot dałby pozwolenie. W nadziei więc, iż uzyskam to, o co tak bardzo proszę (za pozwoleniem Panny Ludwiki i Panny Józefy, które mi już raz pozwoliły w nadziei mającego przyjść pozwolenia), kończę w tej materii moją dyssertacją. – W sobotę było wiele gości w Szafarni: Pan Podowski, Pan Sumiński, Państwo Piwniccy, Pan Szambelan Piwnicki, Pani Borzewska, brat Pani Dziewanowski [!], Pan Wybraniecki z Białobłockim. – W niedzielę byliśmy w Gulbinach u państwa Piwnickich, dziś jesteśmy w Sokołowie u Wybranieckiego. – Biorę pigułki regularnie i tyzanny co dzień po pół karafinki wypijam nie przerywając. Przy stole nic nie pijam, tylko trochę słodkiego wina, frukta jem, ale jak najdojrzalsze i zaaprobowane przez Pannę Ludwikę. – Oczekujemy Papy z największą niecierpliwością, a ja Papy proszę, żeby Papa był łaskaw i kupił u Brzeziny Air Moore variée pour le pianoforte à quatres mains par Ries, i przywiózł, ponieważ chcę je grać z Panią Dziewanowską; prócz tego, żeby Papa mógł przywieźć albo receptę, albo słojek pigułek, bo te tylko, które mam, podług dzisiejszej rachuby na 27 dni wystarczą. Zresztą nie mam nic do pisania, jak tylko, żeby mi Ludwika doniosła o zdrowiu Mamy i Papy, o którym nie wątpię, że już zupełnie zdrów na swój krzyż. – Ludkę, Izabelkę, Emilkę, Zuzię, Panią Dekert, Pannę Leszczyńską ściskam serdecznie. Konikowi Polnemu i Chomontowskiemu ukłony zasyłam. Całuję rączki i nóżki Najukochańszych Rodziców najprzywiązańszy syn.


F. Chopin.

Pani Dziewanowska, Panny Dziewanowskie, Pan Juliusz i Domuś ukłony Mamie, Papie i dzieciom zasyłają.

Panu Żywnemu, Panu Siebertowi, Panu Woycickiemu moje uszanowanie.

Nb. Pan Szambelan Piwnicki kłania się Papie i cieszy się, że Papę zobaczy.